Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 153.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To moje słowo ostatnie!
Spojrzał nań kanonik i czekał trochę.
— Od tego nie ustąpię — powtórzył Biskup.
Dzierżykraj skłonił się w milczeniu, jakby się do wyjścia zabierał. Wieczór był późny.
Ksiądz Walter widząc go już ku drzwiom zmierzającego zawahał się, co miał począć, wynijść z nim, czy pozostać. Biskup dawał mu znaki, żeby się wstrzymał, Walter z widoczną obawą stał, patrząc na Dzierżykraja, który nie broniąc mu poufnej rozmowy, wyszedł natychmiast.
Gniewnie powiódł za nim oczyma Biskup, i ręką na drzwi wskazując, zawołał.
— Dobrze wybrali posła! Ptak to, co wie jak komu śpiewać! — Lecz, ja się znam na ludziach i głosach.. Chce mu się kanclerstwa! zasługuje się panu!
Padł na siedzenie.
Ks. Walter teraz dopiero oswobodzony od gwałtu, jaki sobie zadawał, pospieszył do ks. Pawła z czułością wielką, łasząc mu się, całując go po rękach, załamując dłonie — wykrzykując.
— Bezbożnicy! łotry! co oni z moim uczynili Pasterzem! Na krwawe mi się łzy zbiera...
Boże miłosierny! Że w nich pioruny nie biły, gdy się targnęli na pomazańca Twojego! Dzięki niebu, że życie ocalone.. a i zdrowie[1] — —
Paweł przerwał gwałtownie.

— Nie lamentuj! Dosyć, żem się wylizał —

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki.