Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 133.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Uwięzić go, to jeszcze nic — krzyknął — aleście mi go ledwie żywym dowieźli.
Zawołał zaraz na czeladź i kazał Pawła zanieść do izb osobnych, które po wyjeździe Gryfiny puste stały.
Tu na Toporczyków nie patrząc, nie pytając ich, trwogą zdjęty Czarny, natychmiast łoże, łaźnię, pościel gotować polecił i sznury rozwiązać.
Biskupa ta szalona podróż na dnie wozu zmieniła wielce. Krzyczał z początku i wściekając się odgrażał, teraz osłabły, milczał — dając z sobą robić co chciano. Patrzał z góry, pogardliwie, nie odpowiadając, nawet gdy Leszek doń przemówił.
Obracano nim, kładziono go, zacinał usta, marszczył się, odwracał, a na ludzi co go tak sponiewierali, nie patrzał nawet.
Łagodniejsze obejście się z nim Leszka nie obudziło wdzięczności, przyjął je zimno, jako należne sobie. Żegota na pożegnanie rzuciwszy mu jeszcze w oczy szyderstwem boleśnem, pożegnał się i wyszedł.
Dopiero gdy się drzwi zatrzasły za nim, Paweł mruknął:
— Nałożysz ty i twój pan głową!
Postawiono straże u drzwi i okien, lecz książe nakazał, aby się z więźniem obchodzono łagodnie.