Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 086.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sław z głową schyloną, milczał. Paweł unosił się coraz bardziej. — Słychać go było mówiącego gniewnie po komnatach sąsiednich, w podwórcu. Dwór znajdujący się tuż, drżał z oburzenia chwytając wymówki czynione panu swojemu, tak zuchwale.
Milczenie księcia, cierpliwość z jaką znosił tę napaść, zimna krew i wyraz dumny na czole pańskim, niecierpliwiły Biskupa.
— Wasza Miłość zapomnieliście pono o tem, — ciągnął dalej, — że tu z tej stolicy, nie jeden z poprzedników waszych, gdy go Pasterz niechciał, precz iść musiał; że Biskupi siłę mają, z którą mierzyć się niebezpiecznie. Znajdą oni poparcie nietylko w Rzymie, nietylko u braci swej, ale u ziemian i u sąsiadów.
Wołał tak Biskup, jakby chciał Bolesława do gniewu doprowadzić; jakoż najzimniejsza krew nawet, od takiego smagania słowy wzburzyć się musiała. Bolesław stał długo niemy, oczyma wodząc po komnacie.
— Ojcze mój, — odparł w końcu z dumą pańską — przemawiacie do mnie nie jak kapłan i Pasterz.., ale jako nieprzyjaciel, który wyzywa.. Słuchać was nie chcę i nie mogę; tłumaczyć się nie będę.
— Będziecie! powinniście! — zawołał Biskup, nie hamując się jeszcze. —
Tych słów już prawie nie słuchając, Bolesław