Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 073.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech więc gniją i zdychają! — przerwał mu Paweł z gniewem.
Zwyczajem jego było, że gdy zuchwały czyn jaki popełnił, który miał zgrozę wywołać, na przekorę ludziom pokazywał się publicznie, dowodząc, iż się niczego i nikogo nie lęka.
Tego dnia też z wielkim dworem łowców wyciągnął przez najludniejsze przejeżdżając ulice i przez rynek.
Gmin i wszyscy spotykający Pasterza, zwykli byli witać go, stawać i przyklękać do błogosławieństwa.
Ludzie teraz, zamiast ku niemu się zbiegać, chowali się w podwórza i za płoty, i nikt głowy przed nim nie schylił, co go rozgniewało. Nawet mnichów kilku, których zdala poznał po sukniach, Duchak z krzyżem czerwonym, dominikan i franciszkan, zawczasu przed nim do domów się skryli.
Myśliwstwa tego dnia, choć je lubił zawsze, nie zażądał dla zabawy, lecz dla urągania się ludziom. Pociechy jednak tej nie miał by, mógł się spotkać z niemi i okazać twarz dumną a zuchwałą.
Z łowów też wrócił prędko, bo i te mu się nie wiodły; a na dworcu kogo spotkał, łajał, pędzał i każdemu miał coś do wyrzucenia.
Ks. Szczepan nawet zawinił i kwaśno był odprawiony.