Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 052.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wstał odżywiony, probując się uśmiechać, chciał po twarzy pogładzić Bietę — ale ta mu się wymknęła obrażona.
Hanna wysunęła się dzban zostawując na stole przy ścianie.
— To wino — odezwała się Bieta — ono na sny nie pomaga, po niem straszniejsze jeszcze się roją.
Po Pawle widać było, że choć tu przyszedł z nałogu, myślą być musiał gdzieindziej. Zalotne ruchy i uśmiechy dziewczęcia, którego humor zmieniał się co chwila, rozchmurzyć go nie mogły. Wkrótce potem ponowił kubek, przeszedł się po izbie, otarł czoło spotniałe, parę słów szepnął z przymusem, i zawrócił ku drzwiom.
Bieta zastąpiła mu drogę.
— Boję się zostać sama! — odezwała się.
— A ja dłużej tu dziś nie mogę być — odparł Paweł — inny mam ciężar na głowie.
Spojrzeli na się — Bieta dumnie od drzwi odstąpiła.
— No, to idź! — rzekła wskazując na nie — idź!
Zagryzła usta, niedokończyła...