Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 021.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kłaść, a że się nie mieścił wyciągnięty, posadzono go w jamie i na znak dany przez łowca posypała się ziemia na głowę, która zwisła na ramię, jeszcze szklannemi patrzyła oczyma. Psy stały nad grobem z wywieszonymi ozorami...
Szybko już potem poszło zasypywanie mogiły i ubijanie ziemi, którą nogami deptano, dopóki się z powierzchnią nie zrównała.
Nasypano na wierzch i śniegu, aby miejsce poruszone nie bardzo znacznem było. Dudar kazał jeszcze zgniłą kłodę przytoczyć, którą czeladź oparłszy się o nią, na grób zepchnęła.
Spoczął tak Werchaniec, w grobie, którego nazajutrz trudno by się domyślić było tym, co o nim nie wiedzieli. Tylko stratowana polana i kraj lasu, zdeptany śnieg, porozrzucane liście, świadczyły o bytności ludzi...
Wszystko się już dokonało, a Biskup jeszcze się z miejsca nie ruszył. Coś go tu przykuwało, upojenie jakieś krwią, szał zbrodni. Pies ulubiony jego podsunął mu się łaszcząc pod konia, Paweł w gniewie cisnął nań obuszkiem i ubił.
Była to dla czeladzi przestroga. — Wszyscy z głowami pospuszczanemi stali jak niewolnicy, którym myśleć ani czuć się nie godzi.
Nagle ksiądz Paweł konia targnął gniewnie, szarpnął uzdą, ubodł ostrogą i nazad z lasu ku miastu się skierował. Dudar siadł na konia z obo-