Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 019.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Namiętność, która go zbójcą uczyniła, dopiero teraz na widok krwi ostygła — powracała mu przytomność. Twarz bladła i mieniła się.
Nie wiedział co miał począć jeszcze, gdy już ludzie i psy gromadnie nadbiegli na polanę.
Na widok leżącego Werchańca krzyczeć zaczęli, psy stanęły i ostrożnie do krwi płynącej zaczęły wyciągać języki...
Nęciła ich, odpędzać nikt nie myślał.
Myśliwi stali przerażeni jak gromem. Biskup też drżący jeszcze, z głową spuszczoną, długo nad trupem pozostał milczący.
Zwrócił się nareszcie do starszego łowczego swego Dudara.
— Przypadek się stał — zawarczał posępnie. — Oszczep puściłem na kozła, a ten niezdara się nawinął. Trupa wziąć na konia, uwinąwszy w płachtę jaką.
Rozkazu tego ludzie jeszcze wykonać nie pośpieszyli, gdy Biskup się rozmyślił.
— Po co się wozić z tem ścierwem, — zawołał, — tu mu jamę wykopać i pogrześć.
Spojrzał groźno na Dudara.
— Słyszysz, ty!
Potem na czeladź się obejrzał i głos podnosząc, dodał:
— Zginął w lesie! Język za zębami! Kto mi piśnie, dostanie mu się to co jemu!
Ręką wskazał.