Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 244.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak Zonię. W pierwszych dniach zaraz otwarły mu się oczy, Bieta powtarzała co chwila, iż póki żywa go nie opuści, że żadna siła jej od niego oderwać nie potrafi!
Ks. Paweł śmiechem niepokój pokrywał. —
— A gdybym ja — pytał — był zmuszonym cię rzucić?
— Ty? — odparła śmiało Bieta. — Myślisz, że mnie się zbyć będzie tak łatwo, jak wziąć? Chyba otruć trzeba lub zabić. Pókim ja żywa, nie dam się odepchnąć! Z drugiego końca świata przyjdę w ślad chodzić za tobą. Wziąłeś mnie — musisz trzymać! Pan Bóg nazad mnie nie przyjmie, bom świętego Oblubieńca zdradziła dla ciebie. Nie zechcesz mnie mieć miłośnicą, będę ci kamieniem u szyi.
Groźby te Paweł starał się próżno w śmiech obracać, chociaż oczy, postawa, głos mówiły mu, że niewiasta ta dotrzymać potrafi, co powiedziała. Wprędce owe rozkosze, które sobie niecny człek obiecywał, obróciły się w męczeństwo.
Wymagania dziwaczne były nieskończone i niepohamowane, a gwałtowne wybuchy gniewu Biskupa, nie tylko nie pomagały, ale ją do wściekłości przyprowadzały. Uciekać musiał w końcu Biskup, a potem przebłagiwać i łagodzić.
Skarzył[1] się na te utrapienie swe przed zaufaną Werchańcową, która mu się w oczy śmiała.

— Nie mówiłam że ja, — odpowiadała na

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Skarżył.