Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 223.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

inaczej ja nie pójdę, choćbym się wyzwolić chciała. Musi przysiądz.
Zdumiona nieco, trochę szydersko się krzywiąc, słuchała Werchańcowa. Niekiedy ją strach jakiś przejmował z taką siłą i namiętnością wyrażało się dziewczę, które osamotnienie i gorączkowe marzenia uczyniły do zwykłych istot pospolitych niepodobną.
Rozogniona, z oczyma pałającemi, z podniesioną dumnie głową, Bieta była tak cudnie piękną, iż Zonia podwójnie się ulękła, energii razem i uroku, któremi mogła zapanować.
Wreszcie dawszy się jej wyspowiadać — ozwała się.
— Dziecko jesteś! Co ci pomogą przysięgi, co słowa? Albo to oni ich nie dają i nie łamią? Twoja to rzecz tak go wziąć, aby cię porzucić nie mógł.
Biecie to słowo rzucone nierozmyślnie zdało się oczy otwierać. Złożyła siatkę, poszła do okna, sparła się na ręku i zadumała.
Okiem powiodła po pustyni do koła, którą z okna celi widać było. Szumiały lasy z liści odarte i białe a płowe skały pośród nich trupio sterczały, górą niosły się kruki — milczenie straszne śmierci panowało do koła, chłód grobowy wiał z tej okolicy wymarłej. Całe życie, długie życie schnąć tu tak, zawsze słuchać tego jednostajnego drzew szumu, patrzeć na te same nagie