Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 216.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bycie jego nie obeszło wcale Zoni, klecha się tylko nieco odsunął, a stary wchodząc, zobaczywszy go, uśmiechnął. Mąż i żona spójrzeli po sobie.
— A co! — zawołała nie wstając z ławy jejmość — pochowaliście królowę? Ludzie o cudach prawią. Mnie żal, żem tam nie była.
Ochmistrz rzucił kołpak z głowy, i o piwo zawołał. Klecha dopiwszy swoje, począł się pospiesznie wynosić. Gospodarz go nie myślał wstrzymywać. Gdy pozostali sami sługa biskupi mruknął do żony.
— Toś sobie gacha dobrała!
Rozśmiał się pogardliwie.
— Ale, gacha! — odparła żywo otyła kumoszka. — Toćbym sobie urodziwszego znalazła.. Jaki z niego gach! Prawi mi brednie, aby go na wikarję gdzie swatać. Do wikaryi, to gach nie do mnie!
Werchaniec ręką zamachnął obojętnie, potem stanąwszy przed nią, na dłoni palcami pokazał, jakby liczył pieniądze.
— Kiedy goły! — rozśmiała się Zonia. Na tem o gościu się skończyło.
Werchaniec pilno obejrzawszy się do koła, zbliżył do żony i począł jej coś szeptać do ucha. Niewiasta słuchała pilno, a z twarzy jej poznać było można oburzenie, gniew, strach i wstręt na przemiany. Wybuchła wreście ze złością.