Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 184.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szą, iż orszak towarzyszących jej sióstr Klarysek, wcale różną miał barwę.
Były to niewiasty i dziewczęta pozbierane z różnych stron, z różnych stanów, przez miłosierdzie, w większej części nieobyte jeszcze z życiem zakonnem, które, choć je starsza Matka, Czeszka Klara, starała się nałamywać do surowej reguły — dziko się z niej wyrywały. Przykład pani nie starczył, a Salomea surową być nie umiała... Serce miłością wielką osłaniało wszelką winę...
Dziwnie wydawały się te młode siostry Klaryski, gdy się tylko cokolwiek z pod surowego oka Klary wyrwać mogły.
Naówczas w tych jeszcze nieokiełznanych dziewczętach, odzywały się pragnienia świata, tęskniące za swobodą, pokuśne pieśni przychodziły im na pamięć, wspomnienia dziecięcych lat i życia wśród ludzi...
Wybiegały do ogródka, ku murom, ku wrotom, aby choć tchnąć wolniej, choć okiem rzucić dalej, choć popłakać i pośmiać się cicho. Matka Klara miała z tą swą trzódką niebardzo sworną, troskę wielką, a gdy się na to skarżyła, królowa Salomea odpowiadała jej łagodnie.
— Łaska nie przychodzi od razu, z pokusami walczyć potrzeba, czas i modlitwa oczyszczą i wybielą te duszyczki.
Najpiękniejszą z tych siostrzyczek młodszych,