Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 174.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zakotłuje w kapitule, tak, aby już innego zbawienia nie było, jeno w arbitrach[1]
Rzucona myśl utkwiła widocznie w głowach działaczów, poczęli rozprawiać żywo — Paweł słuchał patrząc na nich z góry.
Jakim wzrokiem! Gdyby z nich który był zrozumiał to wejrzenie zwiastujące pana i najstraszniejszego despotę!
— Mnie nie pilno — dorzucił dawszy się im wygadać. — Spodziewamy się Legata papiezkiego, tymczasem wyjadę naprzeciw, aby go sobie pozyskać. Reszta zrobi się sama. Oporu tych ludzi nie złamiemy inaczej, jak zwłoką. Niech się wybór odkłada.
Niektórzy probowali zarzuty czynić, lecz ks. Szczepan, który już plan ten sobie przyswoił i korzyści jego zrozumiał — całkiem się z nim godził.
Ks. Wyszon małomówniejszy, dawał tylko znaki, iż nań przystawał także i rolę, jaka nań przypadła, przyjmował.
Rozmawiali jeszcze, gdy starszy komornik Pawłów dał znać, że do wieczerzy czas zasiąść było.
Szli więc na przeciwek wszyscy, gdzie ona zgotowaną już stała, a że Paweł ucztować umiał i lubił, zawczasu wierna jego drużyna wiedziała, czego się spodziewać miała.

Po książęcemu przyjmował elekt przyszły.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki.