Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 172.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po nich wzrokiem, znalazł na twarzach druhów pewne niedowierzanie.
— Obliczywszy głosy najściślej, odezwał się ks. Szczepan — nie będziemy mieli żądanej większości. — Umysły poburzone, nikt się nie cofnie. Trudna sprawa.
Paweł w boki się ująwszy, przeszedł po izbie parę razy. Nie widać było po nim najmniejszego zwątpienia. Czoło się nieco marszczyło więcej od myśli niż od troski. Ducha nie tracił.
Skinął potem na ks. Szczepana, jego i kilku wybranych duchownych wywodząc do bocznej komory...
Na przyszłego biskupa izba ta dosyć dziwnie urządzoną była.
Wprawdzie na stole leżała wielka księga jedna i pomniejszych parę, stał krucyfiks — ale na ścianach sterczały jelenie rogi, a na nich wisiały trąbki, kołczany, oszczepy myśliwskie i miecze. Obok biblij z malowanemi obrazkami niedopity kubek się zapomniał i chusta szyta wzorzysto, jakby niewieścia.
— Nie można prostą drogą dojść — odezwał się Paweł gromadząc koło siebie duchownych — to trzeba szukać objeżdżki. I na łowach często zwierza z boku osaczać trzeba!
Co począć!
Niech się kapituła rozerwie! niech się rozejdzie! Niech jawnie wystąpią ci, co są przeciwko mnie.