Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 164.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miał, — dołożył Janko, — nie ustąpię! protestować będę. Sumienie mi nakazuje.
— Ja z wami, protestować będę, — dodał staruszek, — ale bez gniewu, tak jak mnie widzicie... spokojnie! Namiętność nawet w dobrem złą jest, bo zaślepia. Strzedz się jej potrzeba zawsze.
To mówiąc maleńki człowieczek wysunął się z ławy, rękami objął księdza Janko — i potuptał ku drzwiom wyjrzeć, czy chłopak nań z latarką czekał.
Kanonik chodził jeszcze po izbie kapitulnej, uspokoić się nie mogąc. Mierzył ją krokami wielkiemi, sam do siebie mówił, zżymał się, śmiał szydersko — gdy kroki dały się słyszeć z sieni, pytania jakieś powtarzane żywo i do kapitularza wpadł pośpiesznie ksiądz kanonik Szczepan.
— Ja was szukam, bracie, — odezwał się od progu.
Zagadnięty podniósł głowę i zmierzył go oczyma z wyrazem nieukrywanej pogardy.
— Jeszczeście się nie wyburzyli! — dodał pierwszy.
Ksiądz Janko nie odpowiadał.
— Wróciłem umyślnie aby pomówić z wami — ciągnął dalej. — Wasz opór przeciw wyborowi Pawła, nie zda się na nic, a narazicie sobie człowieka, który nigdy nie przebacza. Radzę