Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 132.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ozwały się okrzyki radośne. Chcieli na obronę swoich lecieć pozostali w odwodzie, książe wstrzymywał.
Nie czas było!
Ostatnią siłą nie mógł szafować. — Z wieży widać było jak dzicz się znowu zachwiała, jak zawirowała w miejscu, sparła się hardo, zlała w jedną bryłę ani chcąc ustępować — ani mogąc zwyciężyć. W tem drgnęło coś w tych kupach, zachwiały się. Krzyknęli Polacy, Tatarzy złamani zostali. Sulisław powoli postępował za niemi, Opolanie równym z nim szli krokiem.
Pułki z tyłu stojące poruszyły się. Książe Henryk dał znak. Jechali z razu wolno — lecz kipiało w nich, a jakąż siłą wstrzymać można żołnierza. Wódz i ciury stracili głowę — nieprzyjaciel uchodził, wymykała się z rąk zemsta... Naprzód! naprzód!
Ksiądz zakrył oczy. Znikły mu pułki wszystkie wśród ruchomej powodzi ludzi. Kto zwycięzcą? kto pobity? zgadnąć nie można. Pasami gdzieniegdzie świecą żelazne zbroje, szaremi płachty ruszają się tatarskie zgraje.
Wężem zwijają się pułki wśród otaczającej je dziczy, która ucieka i okrąża, uchodzi i zasypuje strzałami.
Z wieży nie widać nic. Ksiądz pokląkł, czoło położył na krawędzi zimnego kamienia i patrzeć już nie śmie.