Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 127.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nich połknąłby był wszystkie razem Henrykowe, gdyby się one nie rozstawiły szeroko...
Ziemia poczęła tętnić i drgać pod stopami koni i ludzi. Szmer zrazu dolatywał dziwny, jakby wody płynęły wiosenne, potem gęste stad końskich stąpanie.
I zdało się patrzącym, jakby tam same niemal konie były, a ludzi mało gdzie wytykała się głowa; mało gdzie sterczał łuk górą lub włócznia.
Z szumu tego coraz wyraźniej wyrywały się hałasy, pisk jakiś, wycie, nawoływanie...
— Surun! Surun!
Z tysiąca piersi brzmiało coraz dobitniej:
— Surun!
W szykach księcia Henryka spokojnie kończono pieśń pobożną.
Stały murem, konie tylko niektóre niby spłoszone, wylękłe pod jeźdźcami drżały, przysiadały, i ledwie je w miejscu utrzymać było można.
Chrapanie ich głuszyło śpiew ludzi. Pieśń w końcu wyciem Tatarów przemożona, ucichła. Usta przestały dźwięk wydawać, dech zaparto, oczy wszystkich zwrócone były na ten tłum, który rósł w nich, posuwał się, olbrzymiał — rozpościerał coraz szerzej.
Dostrzedz już było można przodem jadących luźno ludzi i u każdego z jeźdźców konia na