Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 119.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzekł, ale myśmy go nie puścili. Zył[1] jeszcze brat mój podówczas, gdyśmy go na Węgry zmusili. Zamkowi krakowskiemu niebyło co dowierzać, a w polu stanąć samym nie mieliśmy z czem...
Nikt już nie odpowiedział na to. Książe Henryk poruszył się z miejsca swego.
— Czas — odezwał się — bodaj północ blizko! Rozejdźmy się wypocząć trochę, by wstać rzeźwiejszemi o świcie.
Ręką skinął ku swym gościom.
— Dzisiejszej nocy mało kto snu zakosztuje, — odparł Szepiołka powstając.
Poczęli się ruszać inni, lecz powoli. Niemców dużo przy kubkach zostało. Pawlik też z wielkiej niecierpliwości wcale się kłaść nie chciał do snu. Z sali wyszedłszy pospieszył do Rościsława i Jana Janicza, oznajmując im o rozkazaniu książęcem, a prosząc aby go do orszaku przyjęli. Biegł potem do chaty, a za nim Wojusz niespokojny.
Tu, choć dobrze na noc już było, po drodze uzbierawszy towarzyszów, Pawlik niesłuchając starego, naganiającego do spoczynku, swawolę na nowo rozpoczął. Niebyło sposobu dzbany mu poodbierać, ani gości rozpędzić. Rozległy się piosenki wcale nie pobożne, których słuchając nieszczęśliwy klecha, zmuszony już w izbie na posłaniu zostać — uszy sobie zatykał.

Tak noc przeszła prawie cała.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Żył.