Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 117.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niewyjmując go z pochew podniósł nieco, ujął w obie dłonie, pocisnął i złamał.
To była jego odpowiedź na książęce pytanie. Potem z pańską butą, złamany nóż odczepił i choć bogato był okowany, rzucił go od siebie precz, stojącej z pochodniami czeladzi pod nogi.
Książe Henryk rozśmiał się wesoło, pokazując go siedzącym obob[1] siebie. Ci głowami potrząsali wpatrując się w niego ciekawie.
— Kiedyś tak silny a ochotny do probowania się i zapasów, — rzekł książe — stań że jutro z Rościsławem i Janem Janiczem przy mnie. Rad patrzeć będę na spotkanie się wasze w pierwszem polu.. Niech Bóg szczęści.
Skłonił się Pawlik radośnie zarumieniony — choć Wojusz zdala stojący syknął. Nie było już na to rady. Wiedział stary Sowa, że przy księciu stać, było to na największe narażać się niebezpieczeństwo, bo Henryk tam musiał być zawsze, kędy bój wrzał najsroższy.
Nic nie dorównywało radości Pawlika, który zdawał się w oczach urastać i nadymał się okrutnie. Buty mu przybyło jeszcze.

W tem opodal u drugiego stołu zanucił ktoś pieśń niemiecką i wszyscy zwróciwszy się doń przysłuchiwać zaczęli. Henryk tylko namarszczył się, bo to był śpiew miłosny a dość płochy i chwila na nucenie źle dobrana. Dano jednak dokończyć ów Minnelied, a książe po ostatniej

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – obok.