Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 103.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odezwał się ponuro książę Mieczysław — to jeszcze ze wszystkiego najrozumniejsza.
Przecie ani połowy ich niebyło w Krakowie, tych co się u Ś. Jędrzeja obronili tej nawale i wziąć nie dali.
W polu — —
Nikt mu nie odpowiadał, wszystkich oczy wlepione były w tę potworę leżącą na widnokręgu, która dziś, jutro do stóp grodu przypełznąć miała.
Książe Henryk po namyśle obrócił się ku niemu.
— Nic, — rzekł — lepsza wyjść i z tą czernią się rozprawić, niż opasanym tu się męczyć i dusić, wystawionym na szyderstwo. Mężom po męzku stanąć przystało, a choćby i ginąć[1]
— Mamy wiadomość pewną.[2] że król Wacław za dwa dni nadciągnie, — począł bełkocąc niewyraźnie Szepiółka — czekajmyż na niego.. Silniejsi będziemy...
— A któż ręczy, że brat Wacław zastraszony tą powodzią nie cofnie się? My próżno się wyczekawszy nań, głodni i słabsi na duchu, będziemy musieli iść sami. Krzyżacy obiecani nas zawiedli, Wacława nie jestem pewny.
— Mistrz zakonu miał przyjść tam z całą siłą, — rzekł Mieczysław, — a przysłał nam, jak na urągowisko kilku braci i knechtów garść lichą, bez której byśmy się obeszli!

Milczeli znowu zadumani.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast kropki winien być przecinek.