Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 095.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stało przed panami, wino przed księciem, woda obficie.
Całe prawie towarzystwo, gdy głośniej odzywać się zaczęło, okazało, iż wcale nie straciło ducha. Była chwila zwątpienia, gdy Ślązacy sądzili się osamotnieni, teraz przy nadciągających posiłkach nabrali otuchy.
— Hej! — odezwał się Henno z Rohrsteinu, — nie dziw, że to chłopstwo pogańskie Ruś pokonało, bo tam nigdy dobrego oręża i sprawy wojennej nie było. U nas w Niemczech inaczej jest. Pogańska wojna wszędzie jedna, dość popatrzeć, jak krzyżacy prusów motłochy rozpędzają i Litwę gonią a mordują kupami... Ta hołota zbroi nawet nie ma.
— Kilku ich zabitych nasi ludzie pod Wrocławiem widzieli, — rzekł drugi. — To bydło i nie rosłe nawet, chuderlawe, mizerne, tylko zuchwale na śmierć idzie. Z przodu ledwie cokolwiek okryci są, a pospolity lud ledwie w łachmanach, na pół goły.
— Zbroje nasze pewnie coś warte, — odparł zdala zasłyszawszy zasępiony książe Henryk, — ale liczba też znaczy! Liczba nie jest bez wagi. Nie zmogą nas, jeden przeciw drugiemu stojąc, ale zasypią i zduszą...
— O! o! Bóg przecie z nami! — ozwał się jakiś głos z cicha.
— A grzechy nasze przeciwko nam, — wtrącił