Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 088.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tu na tej męczarni oczów i oddechu, wśród tych wyziewów choroby i zgnilizny było jej najlepiej, tu uczyła się pogardzać skorupą życia, tu nie spotykała ani zwodniczego wdzięku, ani uroczej młodości, ani tego, co świata kusi ponętą. Tu się jej usta nieco uśmiechnąć umiały, nawet niezdarnym wyrazom tych istot potwornych, które uszanować jej nie nauczyły się.
Dwie towarzyszki księżnej szły za nią strwożone ale posłuszne, na licach ich widać było obrzydzenie, wstręt do tej rozpasanej zgrai.
Drgały i bladły, a gdy spowiednik księżnej opat Gunther otworzył drzwi wołając, iż książe Henryk przybywa — odetchnęły lżej, bo księżna iść musiała na powitanie syna, które dla niej ostatniem było żegnaniem. Żywym oglądać go miała, a widzieć martwym w duszy.
Orszak książęcy nadciągał właśnie. — Był on nie wielki ale świetny. Nie ustępował blaskiem ani okazałością żadnemu z najwspanialszych niemieckich książąt, a cudzoziemski miał pozór i był w istocie prawie z samych obcych złożony.
Rycerstwo już na śmierć przeznaczone, jakby po raz ostatni wystąpić chciało pańsko, świeciło całe zbrojami polerownemi, hełmy pozłocistemi, przepaskami jedwabnemi, pasami sadzonemi i łańcuchy.. Sam książe Henryk miał na sobie płaszcz fioletowy sobolami podbity, zbroję misternie ry-