Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 071.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dział, iż ocalić go może i że zginie pewnie. Staremu już ochłap życia pozostały, nie wiele był wart, ceny doń nie przywiązywał. Śmierć lekceważył i wybierał się obojętnie na tę wojnę, pewien, że z niéj nie powróci.
Jazdon przemyśliwał dumając, ażali już syna zobaczy, ale trzymać go nie miał siły, ani on, ni Wojusz, nikt.
Między ludźmi mógł się otrzeć i guza napytawszy złagodnieć. — Wola Boża.
Gdy Pawlik przywdziawszy zbroję, przypasawszy miecz, dumny swą rycerską postawą, która go jak dziecko bawiła, przyszedł do ojca żegnać się i do nóg mu padł, stary się rozrzewnił, milcząco go do piersi wyschłej przycisnął, zapłakał i pobłogosławił.
— Statkuj, nie szalej! — zajęczał, — Wojusza słuchaj, ja zdaję nań władzę ojca! Bóg z tobą, Bóg z wami.
Wskazał im ręką, aby odeszli prędzej, bo mu tak we łzach rozmięknąć wstyd było.
Gdy za sobą zamknęli drzwi izby i wyszli siadać na konie, już było owo rycerstwo, z którem jechać mieli, wytoczyło się z gródka na pole i szło nie czekając daléj. Pawlik wiedział, że je łatwo dogoni, a tu jeszcze czeladź chciał żegnać, która mu się, choć pobita i potłuczona — kłaniała do ziemi, mało nie szlochając...
Żal im go było.