Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 064.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nia siadam! Rozumiesz, na konia! i wylecę raz przecie z tej obrzydłej dziury na świat! Tak!
Czeladź nadbiegła. Wnet Klechę porzucił, który stał osłupiały w progu, jeszcze się ruszyć niemogąc, tak był zdumiony tą mową.
— Konia siodłać! Zbroję dawaj! słyszysz! Szmyga pójdzie podemnie.. Was dwóch łajdaków ze mną! a zbrójcie się po uszy!
Chwycił za miecz ze ściany, który zerwał niecierpliwie razem z kółkiem na którem wisiał, tuż i za zbroję porywając, rozrzucając wszystko do koła siebie jak szalony.
Pijany był — pamięć postradał nie wiedział co czynił.
Na tę chwilę nadbiegł Wojusz, do którego Zula się zwrócił, oczyma pytając go, co to wszystko znaczyć miało. Pawlik spojrzał nań z ukosa, podejrzliwie, bo Sowa zaczynał czeladzią rozporządzać i dawać rozkazy.
— Dziesięciu najmniej na koń, z nami. Jontek, Brzyż, Duma, Kołek...
Pawlik zwrócił się dumnie.
— Co to, z nami? — spytał — nie z nami, tylko — ze mną!
— Nie z tobą tylko z nami! — zakrzyczał Wojusz. — Tak! Jeszcześ ty mi się z garści nie wyrwał! nie! Pojedziesz ale ja cię poprowadzę.
Pawlikowi z rąk wypadł mieczyk, który trzymał.
— O tak! tak! — burczał stary — nie zbę-