Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 061.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dyne oko przywarła powieka. Długo zdawał się nie dychać nawet, jakaś walka wewnętrzna nim miotała, i pół ciała mimowolnemi ruchy drgało tylko.
Sulisław smutnie a poważnie na stojącego przy sobie, proszącego o opiekę Pawlika — spoglądał...
Nagle ręka spuszczona Jazdona podniosła się gwałtownie i opadła, wybuchnął z gniewem.
— Bierz go! bierz...
Pawlik piorunem do nóg mu się rzucił, ale Jazdon jedyną nogą z łoża zwieszoną kopnął go tylko i nie patrząc nań, zwrócił się do Sulisława.
— Bierz go.. tego łotra.. ale na powróz!
Pawlik wstał z ziemi i cofnął się. Raz jeszcze spróbował się do ojca przybliżyć — odepchnął go Jazdon z jakąś rozpaczą.
— Ma być takim jakim był, niech licho ginie poczestnie! — krzyknął.. — Precz mi z oczów ty gadzie! precz!
Pawlik ku’ drzwiom się puścił i zniknął.
— E! e! — rzekł zwolna Sulisław — młode piwo! Kiedyż chcesz, aby w nas żywiej grała krew? Synowi przebacz.., nie o tem myśleć teraz...
Wojusz ciągle czekał na uboczu. Jazdon spojrzał nań.
— Kiedy on idzie, toć i ja z nim! — zamru-