Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 039.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płynęła łza długa, po bladym zmarszczonym policzku.
Obok tej twarzy pół umarłéj a jeszcze życiem jakiemś tętniącéj, dwa łby ostrzyżone krótko z obliczami śniademi, bezwłosemi, krągłemi, ze lśniącemi bydlęcą tłustością policzki, obumarłe, zmęczone — stały jak dwa kamienne posągi.
W koło rozprawiali przybyli gwarno, przerywając sobie, wtrącając słowa z bólem wielkim, z ogniem rozpaczliwym. Wśród rycerstwa zbrojnego widać było i kilku duchownych. Stał tu wcisnąwszy się i Mistrz Zula domownik Jazdona, nauczyciel Pawlika i kilku księży przyjezdnych z posępnemi twarzami, jak gdyby po nich śmierć przeszła.
Gdy Wojusz i chłopak z koni pozsiadali a poczęli się zbliżać ku dworowi, co z niemałą przychodziło trudnością, bo i koni i ludzi było jak nabito — urywana tylko, kawałkami dochodziła ich rozmowa. Chwilami przerywało ją milczenie, to znów głosy się podnosiły razem gwarne i jedne drugie głuszyły.
Ludzie się wynosili z tego koła i cisnęli doń. Zamęt wielki widać było między niemi, jakby głowy potracili i nie wiedzieli co czynili.
Wojusz przybliżając się postrzegł, tuż obok Jazdona, którego niewolni dźwigali, poprawiając mu to rękę, to nogę bezwładną, znanego dawniej Sulisława, brata krakowskiego Wojewody.