Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 023.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bie zgniły! W tobie już krwi nie ma i kropli — to siedź u ognia... grzej się, a młodym tobie nie rozkazywać. Myślisz że mnie ty czy kto słowem czy pięścią strzyma, kiedy we mnie krew zagra i zakipi? albo że ją klecha zażegna? albo ją strach zastudzi?
Rozśmiał się dziko i szydersko.
— A pocoby mnie życie, gdybym je miał związany w kącie pędzić! Mnichem nie jestem, mnie trzeba swobody... ja muszę wszystkiego pokosztować i nacieszyć się życiem... Na pokutę i na gnicie dość będzie czasu.
— A któż ciebie będzie trzymał w jamie i kuł w dyby — zakrzyczał stary sierdzisto. — Puszczą cię przecie! puszczą w świat! Masz ledwie dziewiętnasty rok. Pójdziesz! pójdziesz! abyś tylko powrócił... A no, dziś ty jeszcze chłystkiem!
— Nie! — zaprzeczył Pawlik. — Nie! Krzywoust młodszy był gdy wojował, drugim żony dawali w tym wieku! a ja co? W podwórku mi każą biegać, jak koniowi na postronku, za wrota ni rusz! Ksiądz pół dnia więzi nad księgą, trzyma i w łeb kładzie co mi na nic! Pisarzem ja nie będę..., ani kanclerstwa chcę! Ty, ciemięgo, włóczysz się za mną jak cień, abym sam sobie nawet nosa nie utarł. Co za dziw, że gdy się wyrwę to szaleję? E! ty, stary! niby ty nie wiesz, że jak hacią wodę zaprzesz, to ci ona i hać i młyn i dom wyniesie!