Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ptactwo wcześnie na jutrzejsze pospiesza pobojowisko. Zła wróżba.
— Nie wiadomo dla kogo — przerwał zdala wesoło Zawisza.
Zamilkli.
— Rzymianie — szepnął Grzegorz z Sanoka — z prawej strony lecących kruków nie lubili, ale ktoby w to wierzył!!
— To pewna — przerwał Wątróbka — że jutro, w dzień rycerskiego św. Marcina, przyjdzie się z ichmością Turkami rozprawić stanowczo.
Z języka pochwytanego wiedzieliśmy, że dążą za nami krok w krok, a oto ich mamy na karku...
— Im prędzej, tem lepiej — dodał Jędrzej z Sienna. — Co ma być, niech się dokona. Wojsko niezgorzej położone u twierdzy i moczarów, a równina do boju dogodna... Byleby Bóg pobłogosławił...
Znowu jakiś czas milczano.
— Gdybyśmy zawodu nie doznali od tych wszystkich, w piękne słówka zamożnych panów chrześciańskich, którzy tyle obiecywali, a nie dotrzymali nic, gdyby nadciągnęły posiłki, gdyby...
— Tak, gdyby — przerwał gwałtownie Grzegorz z Sanoka — na tem, gdyby wszystko się rozpiera. Gdyby owa flota Genueńczyków i Wenetów, co to na straży stać miała, aby Turków nie puszczać, sama ich po sztuce złota od głowy nie przewoziła...