Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

interesa zawsze stawił przed innemi, udało się nieznużonemu kardynałowi zawrzeć nie już pokój, ale rozejm dwuletni i to na niekorzystnych warunkach...
Było to raczej pozorne niż rzeczywiste zabezpieczenie się od domowej wojny, bo najemne Czechy z Giskrą pozostawały na tyłach...
Lecz niecierpliwość była tak wielka, tak rozdrażniona oczekiwaniem, że król ani Huniady, nie wahali się natychmiast, pomimo spóźnionej pory i nadchodzącej jesieni w listopadzie wyruszyć w pole.
Wszystko stało w pogotowiu, tak, że gdy kardynał przybył z powrotem, zawrzało w Budzie... i wnet pułki wyciągać zaczęły...
Władysław był niewypowiedzianie szczęśliwy. Wieczora tego, gdy wiadomość przyszła, powitał Grzegorza, jak zwykle powołanego do modlitw wieczornych, okrzykiem...
— Idziemy nareszcie! idziemy!
Oczy mu pałały, drżał cały...
— Ty stoisz zimny — dodał z wyrzutem — jak gdyby ci sława moja drogą nie była.
Mistrz podniósł ręce obie.
— Królu mój — zawołał — także to o mnie sądzisz?
— Przebacz mój drogi — odezwał się Władysław — ty ducha tego wojowniczego nie masz... ja czuję, żem powołany do boju!! Wszystko się