Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zgodnie pożądaliście mi oddać koronę, a ja o nią z wdową i sierotą walczyć jeszcze muszę.
— Wy nie, miłościwy panie — rzekł Huniady — my dla was... Niestety! zgoda u ludzi, w rodzinie, w domu rzadka, cóż dopiero w kraju takim... w takie czasy!!
Westchnął podnosząc wzrok na Władysława, który słuchał go uważnie i bacznie, tak, że do mówienia wyzywać się zdawał.
— Królów korony i dostojeństwa są ciężarem, miłościwy panie — mówił Huniady — i myśmy wiedzieli, że nielekką korona św. Szczepana dla was będzie, ale ją okryjecie sławą i chrześciaństwu się zasłużycie. Wdowa i sieroty nie mogą wchodzić w rachunek, gdzie o losy narodu chodzi. Cóż znaczą prawa rodu w obec praw narodu?
Nie chcieliśmy i nie chcemy panowania wdowy po Albrecie, bo nam tam groziły frymarki niemieckie ziemią naszą; krajanie jej dla potomstwa, rozdawanie na posagi...
Kto wie jakie kalectwo dla miłości cesarzów...
My nasz kraj, da-li Bóg rozszerzać pragniemy, ale ani piędzi jego nie damy oderwać.
Huniademu oczy czarne zaświeciły, podniósł głowę.
— Wybraliśmy was miłościwy panie, jako młodego rycerza krwi dzielnej, bo nam i dłoni