Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wojowanie to pono nie potrwa długo — odezwał się Wincenty z Szamotuł. — Powiadałem, że Elża ostatkami goni i wiem to od Węgrów, którzy są o każdym jej kroku uwiadomieni, że koronę mniejszą królowych zastawiła cesarzowi w kilku tysiącach czerwonych złotych, za które w Czechach i po Niemczech robi zaciągi, ale to wysiłek ostatni...
Po przybyciu do Budy, nie było prawie chwili spoczynku, tak wiele rzeczy do spełnienia zostawało. Biskup Zbyszek wziął na siebie wprawdzie największą część spraw drażliwych, lecz i młody król obcym temu, co go tak blizko obchodziło, pozostać nie mógł.
Przychodzili magnaci, biskupi, wojewodowie, banowie, wielkorządcy ziem do Węgier należących, oddawać mu hołdy i pokłony, a raczej wypatrzeć zawczasu, czy miał dosyć silną dłoń, aby ich utrzymać w posłuszeństwie.
Nie zbywało na dworze i owych dwulicowych postaci, które królowa Elża wysłała, aby w obozie nieprzyjacielskim mieć ucho swoje i oko.
W przededniu wjazdu, jednego takiego człeka, któremu się obelżywe słowo wyrwało, pod zamkiem rozsiekano...
Wincenty z Szamotuł utrzymywał, że z dobrych ust miał, jakoby zabójcę wysadzono, co króla przed koronacyą z polecenia Cillych chciał zamordować. Lecz wojewoda się śmiał z tego,