Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

koronacya ta i przysięga... zdepczemy ją nogami!!
Węgier był wściekły. Grzegorz z Sanoka przyjął nowinę, myśląc o królu. Wykradzenie korony, ukoronowanie pogrobowca, dozwalało Władysławowi cofnąć się...
Zawahał się, czy ma z tem iść do króla, czy zdać na innych oznajmienie mu o wypadku, gdy już komornik wołał go do niego.
Z rozpromienioną twarzą stał młody król w otwartem oknie.
Był sam, gdyż wiadomość o koronacyi wszystkich od niego odciągnęła. Szli rozpytywać, radzić. Polacy byli oburzeni, Węgrowie miotali się z gniewem wielkim, odgrażając na sprawców, a szczególniej na Garę, któremu straż korony była powierzona.
— Mistrzu Grzegorzu! — zawołał zobaczywszy go król, prawie wesoło. — Widzi mi się, że na ten raz już nas Węgrowie puszczą, bośmy im niepotrzebni... Mają trzymiesięcznego króla ukoronowanego, a korony, gdyby mnie chcieli wieńczyć, nie dostaną, bo ją królowa wykradła!
Z dziecinną prawie radością mówił to król. Grzegorz stał, jak zwykle, dosyć chłodny.
— Dlaczego się ty nie cieszysz ze mną? — począł Władysław. — Jawna rzecz, że zręczna pani... do tronu mi drogę zaparła, za co jej wdzięczen jestem. Możemy teraz powracać...