Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Miłościwy panie — szepnął Grzegorz — idźmy tylko z temi uczuciami, jakie dziś masz, a nie uczynimy nic przeciwko sumieniowi...
Węgry oddały ci się, bo się czują zagrożone, bo Niemców nad sobą mieć nie chcą; zaufaniu ich i miłości trzeba odpowiedzieć... ofiarą.
— Wielką i gorzką ofiarą — dodał król. — Jutro rada... spodziewam się mieć za sobą ludzi, których o strach posądzić nie będzie można... Będę milczał... lecz jeśli oni postanowią, że Polsce naprzód służyć nam należy, posłucham ich z radością i... powrócę.
Na samą tę myśl powrotu, twarz piękna króla rozjaśniła się.
— Mistrzu mój! — westchnął — a! gdyby wrócić było można...
Nie mówili więcej.
Nazajutrz Zbyszek biskup przyszedł króla wziąć na radę. Oprócz niego znaleźli już zgromadzonych w dolnej sali: Jana z Tęczyna krakowskiego wojewodę, Przedbora z Koniecpola, Wincentego z Szamotuł, Piotra ze Szczekocin, Rafała z Obidzowa, Hinczę z Rogowa i innych.
Dowojna ze swym towarzyszem znajdowali się tu także, wywodząc już żale nad stanem Litwy i konieczność szybkiego ratunku.
Król wszedł poważny nad wiek, milczący i zajął miejsce swoje...
Zamilkli wszyscy, spodziewając się, że Zby-