Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzy to rozumieją. Tak jest! tęskno mi za Krakowem... Jam tu obcy... a nawet ten tak przyjazny biskup Szymon, co zajął Preszow dla mnie, nie tai, że mnie tu bój i walka czeka. Królowa ma Niemców, ma cesarza za sobą, Czechów i znaczną część węgierskich magnatów.
— A znaczniejszą jeszcze — odezwał się Grzegorz — wy, miłościwy królu mieć będziecie, bo ich pozyskacie łatwo. Cofać się za późno! Ja tak, jak wy, więcej czuję wstrętu niż powołania do tego zdobywania Węgier, lecz wrócić zawsze czas będzie. Teraz wyprawa postanowiona, pierwsze kroki uczynione... jesteśmy już na tej ziemi. Ludzieby tłumaczyli obawą powrót do Polski.
Władysław poruszył się cały.
— Obawą! Ja się nie lękam niczego — zawołał dumnie — oprócz bym przeciwko sumieniowi własnemu nie wykroczył!!
Grzegorz stał milczący, król przeszedł się po małej izdebce.
— Masz słuszność — rzekł — rycerzowi nie godzi się dać posądzić nawet, że się uląkł czegokolwiek... Zwyciężywszy nieprzyjaciół, rzucę im to królestwo pod nogi... z ich królową razem.
Z gorączką jakąś wyrzekł to młody pan i jeszcze raz powtórzył:
— Mogliby to tłumaczyć obawą!! Musimy więc iść — dodał wzdychając.