Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wiecie o niczem? — spytała królowa.
— Domyślam się tylko, że młodemu panu, szlachetnego serca, nie chce się może, starszej od siebie wdowie, mającej dzieci, narzucać za pana i męża? Między Węgrami krążą wieści, że wdowa zmuszona tylko przystała na podzielenie się koroną, mogło coś dojść do króla... Pytajcie go! — rzekł Grzegorz z Sanoka.
Królowa łatwo się niecierpliwiąca, pokraśniała słuchając i uderzyła nogą w posadzkę...
— Plotą niechętni baje! nie może to być, aby Elża go nie chciała! Jest-że na świecie kobieta, któraby Władysława mogła odepchnąć!
Piękniejszego, szlachetniejszego króla nie ma na ziemi. To perła!!
— Tak, miłościwa pani, lecz dzieci matce od pereł są droższe, a wy to wiecie najlepiej.
Zadumała się królowa Sonka.
— Wy go wybadajcie — rzekła.
— Nie mam prawa ani umiejętności po temu — odezwał się Grzegorz. — Za złeby mi wziął mięszanie się do spraw...
Z niechęcią ruszywszy ramionami królowa odstąpiła krok i wróciła nazad.
— Więc i wy zapewne słyszeliście — rzekła — co ta gawiedź węgierska plecie... Ale to gawiedź i ciury! Ani biskup Jan, ani Orszag, ani poważni posłowie nigdy o tem nie wspomnieli.