Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podróżowałem jako jeden z vagantów, per pedes apostolorum.
— Przypomnicie więc sobie może wasz pobyt w Heidelbergu? — dodał nieznajomy.
Mistrz popatrzył z uwagą wielką na mówiącego.
— Lauen? — zawołał podając rękę. — Nieprawdaż?
Nieznajomy obie ręce ku niemu wyciągnął.
— Tak! Lauen — rzekł z pewnem wzruszeniem. — Nie poznaliście ranie zrazu, a i ja, gdybym nie wiedział kogo mam przed sobą, nie domyśliłbym się w poważnym duchownym, wesołego młodzieńca, który tak cudnym głosem pieśni Beanów śpiewał.
— Przeszły te czasy! — westchnął mistrz — pieśni się zapomniały, smutek duszę ogarnął.
Siedli przy sobie.
— Lecz zkądże wy tutaj! — począł gospodarz. — Widzę żeście w świeckim stanie zostali, co was tu do Polski przygnało?
Zapytanie to zdawało się nieco kłopotać przybyłego, chociaż powinien był do niego być przygotowanym.
— Jestem... w podróży na Szląsko, dokąd mnie moje familijne powołują sprawy. Rodzina mojej matki ma tam posiadłości. Dowiedziałem się o was w Krakowie i umyślnie się zatrzyma-