Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie dawał się pochwycić, gawiedź szła na jego skinienie; niebezpiecznie było go zaczepić.
On tymczasem uzuchwalony, coraz ostrzej występował przeciw rajcom, Ratuszowi, żupnikowi i kupcom, co z niemi trzymali.
Balcer był w liczbie tych, co pieniędzy różnych dużo w obieg puszczali...
Hocz miał do niego ząb z dawna, bo mu córki odmówił, rad był się pomścić.
Pomimo odgróżek, które ze wszech stron nadchodziły na Ratusz, do pana Serafina i do Balcerów, lekceważyli oni sobie uliczną gadaninę. Robili swoje. Pieniądz niedobry rozchodził się w znacznej ilości. Płacili nim, mówiąc, że innego nie mają. Dowodzono im, że sami go bili pokątnie.
Ci, którzy na frymarku tym zyskiwali, bronili ich, ale gmin, rad zawsze, gdy do starszyzny może się za coś jąć, krzyczał i groził.
Hocz podbudzał. Gromadzono się około niego po browarach, na cmentarzach po nabożeństwie, słuchano go i przyklaskiwano...
Żupnik Serafin śmiejąc się dowodził, że mu to było wszystko jedno, choć sobie ulica krzyczała.
— Kiedy ich gardła nie bolą, niech sobie pozwolą... Ja przez to nie schudnę! Bóg z niemi...
Niektórzy szeptali, że Hocza by ująć należało,