Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaprawdę — odezwał się do towarzysza po cichu — teraz i ja niemal trzymam z hrabią Fryderykiem, że i im i cesarzowej grozi niebezpieczeństwo ... Nie darmo cesarz chciał opuścić Pragę! nie darmo!! Czuł, że w niej nie było mu bezpiecznie... Słyszeliście te krzyki! Głupi lud... Chcąc okazać miłość swą dla pani naszej wyrządził jej krzywdę, kto wie jakie mogącą mieć skutki!
Cesarz nie daruje swej obrazy...
Wołali jej: żywie i sława, a jemu: pohybel i przekleństwo...
Patrzałem zboku na oblicze jego... było jak maska nieporuszone, kamienne, ale oczy piorunowały. Biada nam! biada nam!
Grzegorz z Sanoka bojaźliwym nie był, lecz słowa te zatrwożyły go o skutek poselstwa. Wiedział, że bezwątpienia pomyślny skutek jego zależał od powodzenia cesarzowej i jej obozu.
— Cóż cesarzowej zagrażać może? — zapytał Biedrzyka.
Czech podniósł oczy w górę.
— Nie wiem, odgadnąć trudno, lecz lękam się wielce... W Pradze ona miała obrońców, tu ich już mieć nie będzie. Spojrzcie na orszak Zygmunta i kupkę naszą...
Podróż w jakiemś złowrogiem milczeniu ciągnęła się dalej do Znaima.
Tu nadbiegł Biedrzyk do chaty, w której