Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powinien złączyć. Z Niemcami my nigdy nie przyjdziemy do ładu... Wszystkim się o to starać potrzeba... Jest nas dosyć, aby się ostać i obronić...
Nie przeczył Grzegorz, ale przypomniał, że Zygmunta w Pradze przyjęli, uznali, ukoronowali jego i żonę, więc sami mu się w ręce oddali.
— Oho! — przerwał Biedrzyk — niewszyscy! Zresztą cesarz Zygmunt niedługowieczny, a cesarzowa...
Tu uśmiechając się, spojrzał z porozumieniem na Grzegorza, który odparł.
— Córkę ma, która pewnie z mężem weźmie po ojcu spuściznę.
Okiem pomrugując, Czech się uśmiechnął i nie mówił więcej.
Zbliżając się do Pragi, Biedrzyk na noclegu zatrzymał, wysłał przodem człowieka, który powrócił nad ranem. Grzegorz spał jeszcze, gdy Czech przyszedł go budzić.
— Wstawajcie — rzekł — trochę będziemy musieli z drogi się zbić, mam wiadomość o cesarzowej.
Jedzie ona wezwana do chorego męża do Pragi, Zygmunt źle jest bardzo, ogień piekielny wdał mu się w ciało. Palce u nogi już mu odciąć musiano, ale to nie pomoże, kto raz dostał spalenizny tej, nie wyjdzie z niej i umierać musi.