Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na chwilę zatrzymał się, zamilkł, jakby chciał aby słuchająca dobrze wagę słów jego pojęła.
— Tak — dodał — a jeżeliście mnie widzieli rzucającego cichy kąt w kollegium dla zyskowniejszego stanowiska u Tarnowskich, potem od nich przechodzącego w służbę królowej, nie sądźcie, abym to czynił dla władzy i marzeń o dostojeństwie... Wszystko, nawet mądrość kupować potrzeba... chciałem mieć za co nabyć sobie Plauta i Terencyusza!! a na później, na starość zabezpieczyć kąt i strzechę, pod którąbym nie łaknąc chleba powszedniego, mógł ich czytać i rozmyślać nad niemi...
Nie troszcz się więc dobra przyjaciółko moja o los Grzegorza, który sam o niego inaczej się nie troska, tylko aby mu dał spokój do pracy...
Lena założywszy ręce na piersiach, milczała i patrzała nań.
— Rozumiem i nie rozumiem — odpowiedziała po chwili. — Można juści marnościami świata pogardzać, ale gdy tym światem ku lepszemu pokierować człowiek ma zręczność, czemuby z niej nie korzystał?
Nie dla siebie, a dla świata!
— Jejmość moja — śmiejąc się odparł Grzegorz — ostrożnie, abyśmy nie zabłądzili oboje na manowce filozoficzne!! Sądzisz, że kto oprócz Pana Boga i jego wyroków kieruje światem?? Sądzisz, że Zbyszek, któremu się zda, że prawa