Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jak w akademii gorszył starszych pomysłami nowemi, tak na dworze nieraz mu uniżający się i płaszczący ludzie nie mogli darować tego, iż niepodległym się okazywał.
Lecz wiedziano, że na niego, raz go pozyskawszy, rachować było można.
Życie na dworze i przy królu, wcale nie przeszkadzało Grzegorzowi po nocach ślęczeć nad księgami. Właściwie, dzień dla niego był służbą, noc, życiem prawdziwem, bo naówczas przy lampce zasiadał do obcowania z nieśmiertelnemi duchami swych ulubionych poetów, i wczytywał się w Plauta, którego naśladować usiłował...
Żałował teraz i bolał, że za młodu przedsięwziąwszy wędrówkę, nie przeciągnął jej za Alpy, do Italii tej, z której płynęły drogocenne rękopisma, słynącej skarbami swemi...
Goszcząc raz na zamku biskup Zbyszek, który piękną łacinę Grzegorza cenił wielce i przestając z nim, umyślnie może rozmowę zwracał na piśmiennictwo, aby go w inne nie wtajemniczać sprawy, usłyszał to życzenie a raczej żal, iż mu nie dano było gościć we Włoszech...
Zmarszczył czoło i spojrzał bystro na młodego mistrza.
— Dziwnie się to składa — rzekł — bo życzenie wasze schodzi się z moją pilną potrzebą wysłania zaufanego męża na dwór Ojca św. do Rzymu? Gdyby królowa jejmość i młody pan