Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

luta nie było podobna. Wahał się jeszcze brat, mówiąc sobie, że nałogowy i popsuty człowiek nie odrazu poprawionym być może, chciał go ratować, lecz w kilka dni potem polepionego plastrami łotra, zastał bez zmysłów spitego...
Wstręt i odraza, mimo litości, oburzenie go opanowało.. Podniósł ręce, zakrył sobie oczy i zawołał do gospodarza.
— Czyń z nim co chcesz, ja więcej o nim wiedzieć nie chcę! Jego nie uratuję, a siebie zgubię...
Lecz łatwiej to było powiedzieć, niż uskutecznić.
Zbilut wytrzeźwiony, wylizawszy się, począł od tego, że resztę rzeczy przedał i przepił, potem stanął około zamku na czatach i czyhał na brata.
Ze zwykłą logiką ludzi jemu podobnych, wywoływał głośno.
— Co to on sobie myśli, że ja mu tu będę z głodu marł, kiedy on u króla je i pije! Albom brat albom nie brat, musi mnie tak trzymać jak mi się należy. Ja swoje prawa znam i nie popuszczę...
Grzegorz uwiadomiony o tej napaści, która się na niego gotowała, z rezygnacyą chrześciańską zniósł ten krzyż pański. Dopóki miał nadzieję, że uratuje człowieka, gotów był na wszelkie ofia-