Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyżej i dalej, a nie dała boleć nad tem, co było blizko.
Cudowna moc poezyi i muzyki upajała jego samego powoli, a siła jej też ze śpiewaka promieniejąc, owładywała wszystkiemi.
Kobiety miały na oczach łzy, mężczyźni dumali, wzdychali starzy, rozmarzali się młodsi, on zapominał... Stąpano coraz ostrożniej, szeptano coraz ciszej, i gdy on nareszcie zamilkł, długo jeszcze czekano, czy nie rozpocznie na nowo...
Wtem pani młoda, która z innemi razem zasłuchała się w pieśniach, jakby rozbudzona, poszła do stołu, nalała kubek i przyniosła zadumanemu śpiewakowi.
Grześ się porwał.
— Za zdrowie wasze! za szczęście! — zawołał głośno, ale ze drżeniem jakiemś.
Obstąpili go wszyscy, rozmowa na chwilę przerwana stała się gwarną, a student korzystając z nowego napływu gości, wysunął się do nowego swojego mieszkania.
W kilka dni potem był już obeznany ze wszystkiemi i oswojony ze swem położeniem. Na tułactwie wielu rzeczy liznął i zakosztował, do wielu skarbnic zajrzał, nie miał czasu nigdzie czerpać do dna. Wszystkie strony słabe nauczania i nauki bystry wzrok jego pochwytał, a poważnych zaniedbał... Potrzeba było czas niestracony, ale dopiero teraz mający się na korzyść obrócić, spo-