Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/030

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szkołę podpalę... tak mi Boże dopomóż!! Rąk moich nie ujdziecie.
Ryba zbliżył się okna...
— Idźcie z Bogiem... a nie krzyczcie! dziecko zamęczone w świat poszło... mieć będziecie je na sumieniu... Nie ojcem mu byliście, ale oprawcą...
To wyrzekłszy zniecierpliwiony Ryba od okna odstąpił i poszedł się zamknąć do komory.
Cedro stał chwilę zadumany, ramionami zżymając, oglądał się czy z kim waśni przedłużyć nie znajdzie, naostatek mrucząc się powlókł do domu.
Nie chciało mu się dawać temu wiary, ażeby syn mógł w świat ujść od niego.
Gdy Strzemieńczyk zdala już był od fary, po drodze znajomych zatrzymując i rozwodząc przed nimi żale swe do bakałarza i klechów; Ryba przez zakrystyę do kościoła powrócił, wszedł na chór, i wyzwolił ztamtąd Grzesia.
— Nie chcesz do ojca powracać? — zapytał go.
Chłopak wstrząsł się cały.
— Nie mogę — rzekł — wolę głodem mrzeć!! W świat pójdę...
Zadumał się Ryba długo... Zdawało się, że i on to postanowienie pochwalał, a myślał tylko o środkach, jakby tego dokonać. — Gotów stary jeszcze cię tu szukać — ode-