Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stare dzieje.pdf/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cię moje, przywykłe do dostatków, które do dziś dnia myśli, że mu się przyszłość uśmiecha.... Jak jéj to powiedzieć? jak ona znieść potrafi to piorunowe uderzenie? kocha Adama, on ubogi, cała nadzieja ich spokojnéj przyszłości była w tém co ona mieć mogła.... Dziś nic! lub tak jak nic! jaka dla nich przyszłość! ach! gdybym był pracował inaczéj, gdybym szedł stale w jednym kierunku! Zapóźno! próżne to żale, nie umiałem się wziąć do czynu, potrzeba nauczyć się cierpieć!


SCENA II.
Na ostatnie słowa monologu, powoli drzwi się otwierają i głowę ukazuje bojaźliwie BARTŁOMIEJ, potém nagle nabierając odwagi, wpada do pokoju, nadymając się i pociesznie nadstawiając.
HRABIA (nieco przestraszony postrzegłszy go).

A! to ty panie Jaczeńko! No — cóż tam?

BARTŁOMIEJ (po woli, uzuchwalając się).

Hm!... to jest! — że tak rzekę... to jest — iż się tak wyrażę... to jest. — Tu już nie ma co taić dłużéj, jaśnie panie.... (Tfu!) to jest... panie hrabio....

HRABIA.

Co ci to jest? zdajesz mi się pomięszany?