kać, Doman przyskoczył, porwał ją w pół, podniósł od ziemi, a choć krzyknęła, wołając ratunku, biegł z nią wprost do czółna swego.
Ludzie już gotowi czekali. Przez wodę rzucił się ku nim, niosąc ją na ramionach, łamiącą ręce, skoczył do czółna, które przymocowane było do dwóch, mających je ciągnąć za sobą — i kazał odbijać od brzegu.
Dziwa oczy zakrywszy płakała, ale się nie wyrywała Domanowi, upadła na dno łodzi, osłaniając twarz ze wstydu.
Pierwszy jéj krzyk znać posłyszała Nania, gdyż wnet zjawiła się u brzega, gdy już o mroku czółna ze trzcin i zarośli na czyste wody wypływały. Niemogła dostrzedz nic zdala, oprócz łodzi, które szybko uciekały. Stała więc słuchając i patrząc napróżno — gdy i stary Wizun, czegoś się domyślający może, nadążył.
Ten bystrém okiem wnet dopatrzył i odgadł co się stało, i kij podniósł, grożąc do góry. Ale czółna pędziły co starczyły wiosła i wkrótce znikły w mroku wieczora.
Nocą już Doman dowiózł narzeczoną do lądu. Płakała ciągle, milczała, ale się nie opierała temu, co za dolę i przeznaczenie swe uważała. Wiózł ją więc z sobą na koniu — nie do własnego dworu, ale do chaty Wiszów, choć nic nie mówił jéj o tém.
Z domu rodzicielskiego brać ją chciał, aby nie
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 190.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.