Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 180.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szli tedy pobratymcy owi do koła, których gdy poznano, i przypomniano, wszyscy ich uprzejmie witając, cieszyli się z mężów onych do swéj rady.
Odezwali się potém najgorętsi, którym słowo usta paliło, ze słowami groźby i wyrzutów przeciw Leszkom, ciskając im w oczy winę ojca, i zarzucając, że znowu sobie panowanie przywłaszczać chcieli.
Niektórzy szczególniéj z Myszków, występowali gwałtownie, niepomiarkowanie, złość swą wywierając na nienawistny ród. Zaczęli jątrzyć, a podpalać, twarze bladły i ręce drgały u mieczów, gdy wśród wrzawy, młodszy z gości wstał i prosił, aby mu jako druhowi, słowo rzec było wolno.
— Jesteśmy goście i przychodnie — rzekł — ale w waszéj mowie wspólna wszystkim nam matka przemawia do wnętrzności każdego z nas. Mężowie zacni, uspokójcie serca wasze, podajcie sobie dłonie, przebaczcie urazy, zapomnijcie krzywd, żyjcie zgodnie. Sami mówicie, że szeroka ziemia wszystkim starczy i wykarmi. Macie wspólnych nieprzyjaciół obcéj mowy i plemienia, przeciwko którym bronić się powinniście. Komuż na korzyść pójdą waśnie i walki, jeżeli nie wrogom, którzy z nich będą korzystać?
Nie lepiejże podać sobie dłonie? bronić wspólnemi siłami! Uczyńcie pokój i zgodę, uczyńcie!