Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 178.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Posłańców wnet rozpuszczono po obozie i ludzie znów przy ogniskach się pokładli, ale mruczało wielu. Z wojewodów żaden nie rad był zgodzie, Myszkowie jątrzyli przeciw Leszkom, zemsty się ich na sobie obawiając. Piastun milczał.
Dzień jeden i dwa i trzy nikogo nie było, zwiększało się szemranie, wielu odzywało się, iż Leszkowie na czasie tylko zyskać chcieli, i kłamstwem starego bartnika podeszli.
Kilku z wojewodów i starszyzn wyrzuty poczęli robić kneziowi, iż się dał oszukać, ale na to nie odpowiadał. Domagano się rozkazów do wystąpienia w pole, rzekł im krótko i spokojnie, że stać będą, póki on im iść nie każe.
Piątego poranku, już nie maleńka gromadka, ale orszak okazały Leszków, na drodze od lasu się ukazał. Nieśli stanicę swoją z potworą smoczą nad głowami. Środkiem jechali Leszek i Pepełek dwaj bracia — odziani skromnie i bez oznak kneziowskich, za niemi Bumir i co było do krwi i rodu należącego. Ciągnęli tak poważnie w milczeniu ściśniętą ławą jedną aż pod chaty, tu stali gromadnie w milczeniu.
Zdala ich już ujrzawszy Piastun, wojewodów zwołał i starszyznę.
Sam wdział siermięgę starą, miecz tylko przypasawszy do boku.
A że do rady kołem zasiadać było potrzeba, kazał dla siebie jak panna młoda, na pamięć,