Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 171.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do chramu, siadła na kamieniu, serce ręką cisnęła, na ognisko patrzała, a po za siebie rzucała okiem strwożoném. Doman przez szparę między oponą a słupem, przyległszy blisko do ściany, patrzał na nią długo, potém w ręce uderzając odskoczył.
— Bywało to nieraz... stać się może teraz... Nie pójdzie po dobréj woli, ale mi nie będzie krzywą... Bez niéj mi żyć trudno...
W piersi się dłonią bił.
— Stanie się co się stanie... muszę ją mieć! krwiąm ją moją zapłacił!
Zerwał się do czółna iść, nie patrząc już przed siebie, gdy silną dłonią Wizun go za ramię pochwycił.
— Co się ty wijesz i kręcisz?
— Jeszcze mi wczorajsza bitwa szumi w głowie... ot... i różne sprawy, o których nocą, gdym usnąć nie mógł, ludzie prawili. Prawda to stary, że kneziowie Leszkowie dziewki od ognia porywali?
Wizun głową rzucił.
— Że się to i kmieciom trafiało? — dodał Doman.
Stary milczał i wyczekawszy rzekł ponuro.
— Źli ludzie źle robili... co za dziw? A tobie co po tém?
— A co im się stało za to? — pytał Doman.