Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 168.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ręce nam już złożone nieśli, abyśmy im wkładali pęta, kłaniali się do nóg, bijąc głowami o ziemię... nie pomogło... czaszki ich pękały jak orzechy... krew lała się jak po deszczu potoki... płynęła do strumienia, a ze strumienia do jeziora, które się zarumieniło od brzegu.
Opowiadał Doman, jak biały ptak unosił się nad Piastuna głową, a czarne kruki nad Leszkami, jak wilkom i psom głodnym na noc zostawiono ciała... mówił, ustawał, a słuchająca ciżba wołała.
— Jeszcze, mów jeszcze... mów więcéj!..
Późno w noc mógł zamilknąć Doman, a Bogom chcąc jeszcze złożyć obiatę, do chramu poszedł, u ognia może spodziewając się zobaczyć dziewkę, która mu z oczów znikła. Ale tu jéj już nie było. Stara Nania z siwemi włosami bacznie go tylko śledziła, nie ustępując i kroku.
Wyszedł więc Doman z chramu na łąkę i ciągnął ku brzegowi, aby się w czółnie położyć, gdy za sobą szelest posłyszał.
Śmiejąc się szła za nim stara Jaruha. Widząc że stanął i zwrócił się ku niéj, zatrzymała się także, potrząsała głową.
— Ciągnie was tu... ciągnie... — mruknęła — oj, wiem ja co! A com obiecała, pamiętacie... dotrzymam. Umiem zaczynić i odczynić, paneczku... umiem...