Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 163.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaraz wyjęto drzewce, rana została głęboka, noga była poszarpana, a liście i huba przykładane krwi nawet całkiem zatamować nie mogły. Leżał blady sycząc tylko z bólu, ale twarz mu się śmiała i oczy błyskały radością, a gdy słabł na chwilę, rzeźwiła go wnet myśl, że się przecie pomszczono na dziczy, która kraj niszczyła.
— Hej — odezwał się Doman — tu leżeć na wygonie i na trupy patrzyć, niezdrowo. Wizun już na ostrów powrócił, dzidę we krwi zmaczawszy... zawieziemy się do niego, na ostrów. On ci rany lepiéj opatrzy i świętą wodą zaleje... Mnie tam tak uratowano życie. Ja cię powiozę i wiosłami robić będę.
Sambor, który za Ludkiem stał, odezwał się téż.
— I mniebyście wzięli... ja mu będę głowę na kolanach trzymał.
Wszyscy się dokoła na ostrów prosili, Doman, Ludek, Sambor, a wszystkich ich tam ciągnęła Dziwa, którą radzi zobaczyć byli.
— Jabym rad jechał — rzekł brat Ludek — ale mi serce zaboli widzieć tam siostrę rodzoną do ognia przykutą, gdy gdzieindziéjby panowała doma... Nie pojadę... pozdrowicie ją odemnie... A ty, Domanie?
— Ja pojadę — zawołał Doman — pojadę. Raniła ona mnie i krew moją przelała, ale gdym potém ranny i chory przypłynął, ratowała mnie i pielęgnowała.